Złote Myśli Joja

piątek, 17 kwietnia 2009

Właź, nie pier*ol...


Po zimowych treningach wspinaczkowych na szczycie Garde-robe du Geant które mieliśmy przyjemność relacjonować na naszym blogu nadszedł czas na wypad w plener... No cóż, znudziło nam się wbijanie do szafy w środku nocy bo to już adrenalinka nie ta sama co za pierwszym razem a sąsiedzi uodpornili się na nasze nocne wybryki i nic co dzieje się w 108 nie wydaje im się dziwne...

Zebraliśmy więc ekipę, niestety znowu bez Joja bo Jojo bawi się w globetrottera i podbija Krym i nas bezczelnie osierocił :/ Zapakowaliśmy się więc do bolidu Igora który z głodu mało nie umarł (bolid) i ledwie doczłapał się na Orlen, który szczęśliwie znajduje się 200m od Fafolca. Nakarmiliśmy klijóweczkę i  w pełnym słońcu pomknęliśmy w siną dal... Całe 20 km do doliny Będkowskiej by zdobyć Dupę Słonia... (no tak się skała nazywa) 

Ja jako kompletny wspinaczkowy ignorant stwierdziłem, że będę cykał zdjęcia a oni niech sobie wchodzą. Kuba jednak kazał mi zakładać uprząż i nie marudzić... Dupę Słonia zdobyliśmy więc poszliśmy na inną skałę, podobno jakaś najwyższa w Jurze czy coś. Fakt, żeby wejść na półkę, gdzie mieliśmy rozpocząć wspinaczkę potrzebowaliśmy 20 minut. Szczerze mówiąc stojąc na skarpie 40m nad ziemią myślałem, że już się wspięliśmy ale Kuba z bananem na ryjku stwierdził:

-no to zaczynamy... 

-:O... no chyba Cie poje*ało -pomyślałem

No i wlazłem... 2 razy spadłem ale w końcu wlazłem... Będą ze mnie ludzie :D

poniedziałek, 6 kwietnia 2009

God save the Queen

W świetle napływających do nas doniesień o pojawiających się wśród czytelników naszego bloga osób bardzo wpływowych pragniemy pozdrowić te sprawujące władze najwyższą.

Jednocześnie, już prywatnie, chciałbym się odciąć od obrazoburczych postów moich kolegów, zamieszczam także link do słów które powtarzam na głos codziennie przed zaśnięciem. ;'D

Reaktywacja



Trochę to trwało ale w końcu się udało i jesteśmy z powrotem! Były małe zawirowania, problemy ale jakoś się wszystko ustabilizowało więc mamy nadzieję, że po miesięcznej przerwie nasz blog wróci do poprzedniej formy...

Pierwszym wydarzeniem minionego miesiąca, o którym warto wspomnieć były moje urodziny :) Z jednej strony miło i sympatycznie, fajna impreza a z drugiej jednak świadomość, że ma się już dwójkę z przodu i nastolatkiem się już raczej więcej nie będzie... Ale nie o tym nie o tym, najważniejszy był oczywiście prezent jaki dostałem  od stałych mieszkańców 108 i tych, którzy bywają tu tak często, że traktowani są już niemal jak lokatorzy  :P  Otóż otrzymałem takie dziwne coś latające... ni to helikopter ni to komar... ale zdalnie sterowane. Po prostu marzenie każdego dzieciaka. Jak tylko rozpakowałem pudełko to po prostu myślałem, że oszaleję z radości... bez kitu, chłopaki chyba nie sądzili, że będę miał z tego taką radochę. Od razu wybiegliśmy na korytarz i zaczęliśmy latać. Nie było istotne, że nie potrafiłem komarem sterować i obudziłem niemal całe skrzydło pukając wszystkim do drzwi tracąc kontrolę nad latającym czymś... Ważne było, że zabawę miałem przednią... Z tym, że zabawa nie trwała zbyt długo bo gdy stery przejęli Jojo z Kubą to helikopter odmówił posłuszeństwa i w pizdu się rozsypał spadając na ziemię spod samego fafikowego sufitu... 

PS. Prezent Joja zdechł prawie miesiąc temu, więc On też się swoim za długo nie nacieszył...

poniedziałek, 2 marca 2009

Daliśmy se siana...


Jako, że aktywność fizyczna jest równie ważna jak wysiłek intelektualny, postanowiliśmy sie w niedzielny wieczór odrobinkę zrelaksować po obfitym matematycznie dniu i pograć w zośkę... Uznaliśmy, że pierwsza w nocy to idealna pora na harce po fafikowym korytarzu. Jojo wolał jednak  grać w komputer albo testować sprężyny w swojej kozetce pieszczotliwie nazywanej przez naszego sąsiada  ze 106 "Dziwką" (wiem, wiem-dwuznaczne ale Jojo po prostu z bananem na twarzy raźnie podskakuje na swoim łóżku jak na trampolinie i czerpie z tego nieopisaną przyjemność)  musieliśmy zatem  uzupełnić nasz skład zawodnikiem ze 106 i fotoreporterką ze 110... Początkowo plan był taki: jak nam się uda wymienić 10 podań bez upadku zośki to idziemy spać... potem próg obniżyliśmy jednak do 5... W końcu pogodził nas portier, Pan Dareczek tekstem: "ej, jest 15 po pierwszej, dajcie se siana" A że Pan Dareczek cieszy się ogólną sympatią wśród Faficzan poszliśmy po prostu do pokoju napisać posta. Z Tadkiem raczej byśmy twardo negocjowali :P Kto zna, ten wie :)

czwartek, 12 lutego 2009

Ej, weź mi tu nie filozuj...


Atmosfera w naszym pokoju siadła dziś totalnie... Jojo parę godzin temu wyjechał, nie ma kto raczyć nas durnymi a zarazem niebanalnymi tekstami, smerfnymi historiami i niecenzuralnymi kawałami. Cholera, nie do wiary, ale uczymy się... I to tak na serio:) Ostatni dzień sesji przed nami... Sesji, która przebiegła w miarę gładko i bezproblemowo pomimo paru potknięć każdego z nas. A niektórzy potknięć się nie spodziewali... No bo fakt, wykładowcom czasem odpi***ala i nie ważne jak wiele umiesz to i tak z pierwszym terminem możesz się pożegnać bo ilość dwój w indeksie musi się zgadzać a i poważanie wśród studentów mieć trzeba, niech się boją, niech zgrzytają zębami, legendą uczelni trzeba być i basta! Chyba co poniektórych w dzieciństwie pogrzebaczem bili i muszą teraz odreagować. Kuba ma jeszcze jeden egzamin z filozofii- a któż to wymyślił... manager-filozof. Ja muszę wreszcie zaliczyć ćwiczenia z mikroekonomii u "Pięknego Grzegorza", który lubi różowe koszule a głos ma jakby usiadł sobie na... No właśnie... a uwalił nas ponad 60 z około setki na roku... kompleksy? Nie wnikajmy... Wogóle ten koleś nie pasuje mi do mojej teorii (ta, ja się z Kuby śmieję, że się uczy filozofii a sam filozofuję)"o poziomie zdziwaczenia wykładowców w zależności od tytułu naukowego" która głosi, że im wyższy tytuł takiego delikwenta tym bardziej ma nasrane do gara... A Grzegorz jest magistrem!!! Strach pomyśleć co to będzie jak pewnego dnia zostanie profesorem... 

niedziela, 8 lutego 2009

Czwarty w 108


Bywa w życiu i tak, że kolega ma urodziny.
Wczoraj, w obliczu takiegoż właśnie dnia odświętnego, na kupno prezentu wybrali się wszyscy na stałe zakwaterowani mieszkańcy sto8 prócz solenizanta Jojasona. W naturalnej konsekwencji znajomości zamiłowań wymienionego cwaniaka udaliśmy się do Saturna sknerożercy, gdzieśmy nieomal kupili, odrzuciwszy pomysł chłodzącej podstawki pod laptopa, pendriva kingstona 8Gb. Coś jednakże mówiło nam, że nie jest to prezent idealny. Szukając natchnienia, sami nie wiedząc jak, zawędrowaliśmy w progi zoologicznego. Kamil pchany dziwną obcą siłą wszedł, niby to zobaczyć czy nie ma tarantuli, niby to o ptasznika zagaić.... Jako że ośmionogów nie mieli, skierowaliśmy się na stoisko akwarystyczne, gdzie Kamil jak zwykle wepchał łapska gdzie nie trzeba, i tylko 0,5 mm pancernego plastiku uratowało jego paluchy od zeżarcia przez pięknego, walecznego i szlachetnego, granatowego bojownika. Było to jak grom z jasnego nieba! Prezent idealny, bo na cholerę mu rybka? Nie to co skarpetki krawat czy pendrive. Spojrzeliśmy po sobie, upewniliśmy się jeszcze tylko czy fish bowl nie znajduje się zbyt na prawo od naszej linii ograniczeń budżetowych, i już godzinę później Jojo mógł udawać że cieszy go niebieska złota rybka!

Rybka zwie się Tango, (mrużył już oczka na imię Rockie ale Jojo się nie zna), jest trenowana na zabójcę pitbulli, tymczasem treningowo zagryza już jamniki, oraz podpitala po kostkach obcych wizytujących 108, żywimy go narybkiem gupików, sercami wołowymi i małymi kotkami.

Będziemy na bieżąco informować jak rozwija się mały Tango.

piątek, 6 lutego 2009

108 sposobów na edukację...


Egzamin, zaliczenie, lulu, egzamin, lulu, zaliczenie, egzamin... jednym słowem SESJA!!! A, że mało tego nie jest i jakbyś się nie starał, ile kawy i plusz aktiwów nie wypił to Panie, nie ogarniesz tego za chu...a (No trzeba jakoś lenistwo usprawiedliwić, prawda?) Tak więc jedynym wyjściem są pomoce naukowe w wersji kieszonkowej... I dziś właśnie niemal cała podłoga w 108 usiana była owymi pomocami od drzwi prawie do okna... Ale po kolei: Najpierw trzeba było pomoce skołować, bo komu by się chciało je produkować??? Są tacy, ale ja osobiście ich nie widziałem, pewnie duchy jakie albo zombiaki... No więc wyprawa na miasteczko, żeby owe pomoce wydrukować i ewentualnie skonsumować szybki obiadek. Powrót do 108 i pierwszy problem... Nożyczki! Przecież nie bedę robił wydzieranki. Ale od czego są inni Faficzanie? Długo nie szukałem, chłopaki w 106 stanęli na wysokości zadania i zabrałem się za wycinanie. Problem numer 2: Taśma klejąca! Nie chciało mi się już pukać do każdych drzwi z głupim pytaniem: ej, macie taśmę? Szybko więc pobiegłem do 304 bo tam taśma była na bank, w końcu tam też przygotowania to jutrzejszego ezaminu z geografii ekonomicznej idą pełną parą. Potem problem nr3: pomieszały mi się części składowe mojej pomocy i potrzebowałem 15 minut i 50% naszej podłogi, żeby ustalić co jest pierwsze, co ostatnie a co pomiędzy... Potem klejenie, składanie i najgorsze: wiedzieć gdzie co jest...  Czy wiem? Okaże się jutro... Jedno wiem na pewno: stolica Madagaskaru to Antananarywa... ale ta nie jest najgorsza... stolicy Sri Lanki nie jestem nawet w stanie napisać a co dopiero wymówić...